piątek, 29 maja 2015

Dziś w menu: jagnięcina

W związku z projektem, który tłucze mi się pod czaszką, i przez który źle śpię, za to całkiem nieźle podjadam, zamówiłam na próbę dwa moteczki jagnięcej wełenki, ręcznie farbowanej.
Oczywiście w jednej z dwóch moich ulubionych pasmanterii internetowych, we Włóczkach Warmii.
Reprezentują one włóczkę fingering, właściwie prawie lace, w dwóch wariantach kolorystycznych: bananowy song i ziołowy ogród.
Są małe, mają 250 metrów w 50 gramach, ale mam nadzieję, że każdy wystarczy na maleńki niemowlęcy sweterek. Mam tyyyle pomysłów! :)


Na razie stwierdziłam jedynie, że wełenka jest mięciutka i miła oraz dość sprężysta jak na swoją cienkość. Jest coś miłego w sformułowaniu "ręcznie farbowana", prawda?

środa, 20 maja 2015

Więcej pił tarczowych

Jestem urzeczona urokiem drezdeńskich talerzy. Moja "zastawa" rośnie, a każdy nowy talerz jest przedmiotem dogłębnych oględzin i samozachwytów :)
Przymierzyłam się z uszytymi bloczkami do tkaniny, złożonej na razie na pół. Jej ametystowa, nasycona barwa doskonale wybija barwy poszczególnych płatków, chociaż uważam, że powinno być więcej czerwieni :)


Na drugim zdjęciu barwa tkaniny jest lepiej ujęta.
I jeszcze jedna rzecz mnie frapuje: wzór przewidziany jest na  szesnaście płatków. W ocieplaczu na imbryk tak właśnie uszyłam, z szesnastu elementów. A tymczasem obecne koła wychodzą mi z osiemnastu płatków - nic nie rozumiem :)


poniedziałek, 18 maja 2015

Wieńce drezdeńskie czyli koła zębate

Mięciutka fioletowa tkanina nie wychodziła mi z myśli, cały czas obracałam ją i macałam w myślach, aż wymyśliłam - drezdeńskie wieńce. Pierwszy już gotowy, różnobarwny i wesoły. Zamierzam te wieńce rozrzucić po całej tkaninie, bez szczególnego planu i starannego odmierzania odległości. Może zza rogów lub krawędzi tkaniny będą wyglądały fragmenty tych zębatych kół?
Jak zazwyczaj to manufaktura - ręczne wycinanie każdego elementu, ręczne przygotowanie szablonu.
:)
Zastanawiam się nad wzięciem udziału w tegorocznym Jarmarku dominikańskim. Jednodniowo, w jakiś weekend?



sobota, 16 maja 2015

Znów mi łaciato :)

Namiętność do szycia łaskawie zechciała do mnie wrócić... na razie patchworkowa, ale dobre i to. Strasznie jestem rada, że wreszcie znów czuje igłę w palcach i odnoszę sukcesy ;)
A oto one:
1. Spróbowałam sztuczki pomagającej uszyć wzór dresden plate. Sztuczka jest prosta, zaś wzór przypominający o cennych talerzach z drezdeńskiej porcelany był szalenie popularny w latach 20 i 30-tych XX wieku. Na próbę wybrałam skrawki, jakie były pod ręką bez wdawania się w nurkowanie po zasobach szmacianych i efekt jest dość ponury, ale nie szkodzi.  Najważniejsze, że poradziłam sobie bardzo dobrze z naszyciem aplikacji. Nie jest to jeszcze poziom Baltimore Album Quilt, ale czynię postępy :)
Po spróbowaniu sztuczki zostałam z pojedynczym talerzem, który przerobiłam na, uwaga, oczywiście ocieplacz do imbryka. Pikowałam maszynowo, a sam talerz ozdobiłam grubą czerwona nicią przy uzyciu ściegu stab stich, również grubego. Wyszło dość rustykalnie, ale to już chyba efekt uboczny "Domku na prerii" słuchanego w trakcie szycia :)




2. Skończyłam dwa wierzchy patchworków. Sześciokąty kilka dni temu, czerwono-szary flowering snowball dziś. Uroczyście zapowiadam, że następna maszyna będzie miała regulowany docisk stopki, funkcję start-stop i sprawną żarówkę :) Oba wierzchy są bardzo udane, tu bez fałszywej skromności! Teraz czeka mnie zamówienie tkanin na spód, ale o tym za moment.
Oba mają wielkość dostosowana do możliwości mojego mieszkania, jeśli chodzi o skanapkowanie ich do pikowania, a także jeśli idzie o przestrzeń pod ramieniem maszyny, żeby wsadzić tam gruby wałek zrolowanych tkanin i wypełnienia w trakcie pikowania. Jest to jednak rozmiar nadający się do przykrycia w trakcie drzemki czy leniuchowania w chłodny wieczór na kanapie, z książką.
Kiedy dokonam zakupu odpowiedniej maszyny, z dłuższym ramieniem, będę mogła pomyśleć o większych kapach!


3. I na koniec spody. Wypełnienie w postaci 12 metrów kwadratowych bawełnianego wkładu do patchworków przyjechało do mnie rok temu. Nareszcie naruszę ten zapas! Pozostało mi jednak zakupienie tkanin na spód. Zdecydowałam się na sklep drecotton.pl, ponieważ mają tkaniny o szerokości 160 centymetrów. Do czerwonego wybrałam szare fale, które w jakiś sposób moim zdaniem doskonale pasują do krzywizn wzoru. Oto te szare fale:


Ewentualnie rozważę jeszcze szare grochy. Natomiast mam kłopot z sześciokątami. Są kolorowe i niepoważne, więc kusi mnie, by wybrać na przykład te niepoważne ptaszki:


Ale z drugiej strony może skusić się na jednobarwne tło, dzięki któremu wykończenie spodu bordiurą z sześciokątów będzie bardziej wyraziste? Taki pierwotnie miałam plan, dopóki tkanina nie okazała się za mała :) Na szczęście mam już na nią pomysła!

wtorek, 12 maja 2015

Kreatywna zapaść

Naprawdę, prawie miesiąc mnie tu nie było!? Najpierw byłam u Mamy przez dwa tygodnie, w trakcie których odkryłam, że wcale tak mnie nie pociąga szydełkowanie... Siatka na włosy to i owszem. nawet poduszka z granny square, którą udziergałam dla Mamy z kłębków wełny wyszperanych w lumpku. Ale pled przerósł moją dziergalną cierpliwość. Wolę szycie i druty, jednak wskutek tego zostałam z ponapoczynanymi motkami Divy, które przerobię chyba na bluzeczkę. Nawet zrobiłam już próbkę, z której nic nie wynika, albo ja nie umiem policzyć.
Poza tym - klapa generalna. Nic mi się nie udaje, ponieważ nic mi się nie chce. Moja kreatywność i radosne poczucie twórczej mocy wywędrowało z domu, a mnie przestało cieszyć stukanie drutów i dłubanie w tkaninach...straszne.
A przy tym - same porażki. Kupiłam kawał ślicznej mięciutkiej bawełny na spód sześciokątowego patchworka. Cóż, za mały... Wierzch skończony, spodu nie ma...
Nadal mam do ukończenia rękawy fioletowego swetra, a tymczasem muszę spruć cały jeden przód i to mnie demotywuje jak nie wiem co...
Przestałam słodzić czarną herbatę, w związku z czym herbata przestała mi smakować. To już jest skrajne nieszczęście według mnie i powinno mi być oszczędzone. No bo zaczęłam znów ją słodzić, ale już mi tak nie smakuje.... Próbuję, jak kapitan Picard, pić earl greya.

***
Wylałam już żale, dziękuje bardzo publiczności za cierpliwość :)
Pokażę Wam zatem, co zdobyłam plądrując szmaciarenki wszelakie w okolicy. Sama sobie się dziwię, że tak namiętnie wznowiłam mój Lump Trek, ale efekty są pozytywne.



Te motki wypatrzyłam i chwyciłam bardzo prędko. Mam wprawdzie wątpliwości, czy rzeczywiście maja one 6200 metrów w 100 gramach - ale chyba przędzalnia wie, co oferuje, prawda? W kazdym razie jeśli to prawda, to to już jest bardzo włóczka lace. Jeszcze nie tak skrajnie lace jak 10000 metrów w 100 gramach, ale już blisko :) Jest leciutko gryźna, ale ze skrętu, podobnego do skrętu włóczki estońskiej, z której robiłam chustę, wnioskuję, że po praniu spuchacieje i zmięknie. Mama moja wczoraj dokupiła mi dwa kolejne motki. Może być z tego cudna ażurowa chusta, a może być i sweterek, wzięty podwójnie :)

 

Tkaniny też się udały. Fiolet na spód nada się w końcu do innego patchworka, ponieważ mam ambicję posiadać ich wielką szafę, na każdy miesiąc w roku, dla każdego domownika, we wszystkich stylach i kolorach. Fioletowo - różowy jest ładny, nada się na skrawki, ale ten dyniowy chwycił mnie za serce. Półtora metra słonecznej tkaniny z kolekcji "Spraytime" od Makeower. Generalnie to jest własnie najlepszy interes, jaki zrobiłam - za piętnaście złotych kupiłam szmatkę wartą 9 funtów za metr. W normalnej cenie mogłabym sobie pozwolić najwyżej na tłustą ćwiartkę! I co Wy na to? Wiwat szmaciarenki :)
A swoją drogą - tak właśnie nazwę kiedyś moją kawiarnię, więc ogłaszam tą nazwę zarezerwowaną!
W Szmaciarence będzie można robić na drutach, szyć, jeść placek karmelowy i dumać nad pruciem trzeci raz tego samego szalika! Jeśli wiecie, jak pisze się biznesplan, poproszę o wskazówki. Chcę zmiany mojej obecnej pracy na coś nowego. Chcę mieć własną Szmaciarenkę :) Obawiam się, że trudno mi będzie się pożegnać z szumem projektorów, ale chyba nadszedł czas.