wtorek, 15 marca 2011

Przesyłki, przesyłki...

Wszystko do mnie dotarło: BB cream, lakier Essie w cudnym tulipanowym odcieniu czerwieni, nowe bento...ale to nie koniec różności - i próżności :)
Lakier jest idealnym kolorem na wiosnę. Nie agresywny, nie jaskrawy, a mimo to bardzo przyciąga wzrok. Essie Big Bag Theory - nie uważacie, że zabawniej jest kiedy lakier posiada nazwę, a nie tylko numer? Rzecz jasna przy okazji zakupiłam też flaszkę Seche Vite bo mój  zapas juz się kończy i niniejszym oznajmiam, że moja lakierowa kolekcja jest zupełna. Mam w niej to, czego chciałam, a nawet więcej. I wszystkich kolorów używam na co dzień :)
BB Cream przeszedł moje oczekiwania. Odcień milky beige jest bardzo odpowiedni dla mojej bladej, lekko sinawej cery z widocznymi na skroniach żyłami i popękanymi naczynkami w okolicach nosa. Krem tonuje, wyrównuje, nawilża, odżywia, zmiękcza... mam wrażenie, że to kosmetyk idealny dla mnie. Mam dwa dni wolne, nie maluję się więc i widzę, że ten krem nadal działa. Cera jest gładka i jednolita...
Sądzę, że pod koniec wiosny/latem będę musiała kupić odcień light beige, czyli minimalnie ciemniejszy, dlatego obecnie mam tylko tubkę 20 ml. Preparat jest wydajny, miły w użyciu, ładnie i równo się rozprowadza. Jeśli jesteście tak jak ja zwolenniczkami naturalnego makijażu, będziecie z niego zadowolone. Efekt promiennej zdrowej cery :)

Do nabycia  najlepiej na ebay, do poczytania bliżej - w sklepie firmowym Missha. Przesyłka z Korei doszła w kilka dni, fascynujące prawda?
***
Nowe bento też szybciutko przyszły. Troszkę się pośmialiśmy, bo wybrane przez Mariusza pudełko ma wielkość takiej większej gąbki do mycia naczyń (serio, niewiele jest większe i Mariusz uznał, że mogę w nim trzymać igły), poza tym wybrałam zbyt wielkie wycinaki dekoracyjne. Ale moje pudełko jest bardzo fajne, juz je wypróbowałam. Jest różowe :) i jak uznały moje koleżanki w pracy - przypomina wielką mydelniczkę. Oczywiście jest dwupoziomowe, ale ma mniejszą niż te z Urara bento pojemność.


***
A teraz coś z zupełnie innej beczki. wróciłam do tańca. Nareszcie po tak długiej przerwie... Udało mi się zapisać na kurs American Tribal Style (już o tym pisałam tu ) Po  ubiegłorocznych warsztatach nie zostało zbyt wiele w pamięci ciała, ale nauczę się. Uwielbiam tańczyć.
W związku z powyższym - nadal dłubię pas, zaczęty rok temu. Jestem coraz bliżej końca, haftowane elementy prawie ukończone, zostało naszycie lusterek, muszelek, koralików i zrobienie chwostów. W planach kolejny, na który wczoraj w second handzie kupiłam trzy jedwabne krawaty w paisleyowe wzory. Oglądam w sieci stroje tancerek, licytuję stare sari na allegro, żeby uszyć z niego spódnicę, rysuję niezliczone warianty bardzo skomplikowanego headdresu... I pewnie zwrócę się do Brahdelt, żeby mi wypożyczyła Rigmor jako modelkę, na której będę najpierw w miniaturze wypróbowywać moje projekty :)
Tu haft prosto z roboty, pomięty jak psu z gardła -


A tu zdjęcie z zeszłego roku - moja spódnica i ja :) I tłuściutki wałeczek na boku, z którym walczę (czekoladą i makaronem głównie)

***
W ogrodzie pozostało mi do przepikowania trzynaście sześciokątów. Hurra :) Na ostatnim lalkowym spotkaniu troszkę nad nim pracowałam - w końcu to nie przeszkadza w mówieniu, prawda? ale kiedy pojawiła się Limhwa, zmiękłam i odłożyłam robotę... O rany, Limhwa. Ależ ona ma biodra!

poniedziałek, 7 marca 2011

Czerwony

Ale nie lakier do paznokci, nie materiał do szycia, nie koralik do zdobienia.
Czerwony, wielki napuchnięty nos.
Mam ogromny katar, który obrzydza mi dwa dni wolnego.
Średnio co minutę sięgam po chusteczkę. Nie mogę szyć, z trudem udało mi się odkurzyć mieszkanie, a wyprasowanie pościeli ciągnęło się niesłychanie.

Więc - co tu biadolić, pora wskoczyć do łóżka.
***
Od wczoraj używam preparatu wyszczuplającego, który bardzo rozgrzewa skórę po wtarciu. Jak sądzicie - czy na przemarznięte stopy też się nada? :)